W kalwaryjskiej bazylice, na wprost kaplicy Matki Bożej, lwowski malarz Karol Polityński namalował scenę koronacji Cudownego Obrazu. Swoje dzieło tworzył prawie czterdzieści lat po wydarzeniach, które zamierzał upamiętnić. Szukając twarzy dla postaci na malowidle, postanowił namalować oblicza ludzi, których widywał na co dzień w kościele. Wśród barwnego tłumu otaczającego Cudowny Obraz namalował postać mężczyzny z sumiastym wąsem. Dziś mało kto wie, że w ten sposób upamiętnił Andrzeja Górala, kościelnego sanktuarium w latach 1903-1942.
Pochodził z Zakliczyna. Urodził się 20 listopada 1877 r. Miał dwóch braci – Jana i Bartłomieja. Z rodzinnych stron przybył do Kalwarii po śmierci żony, Julianny. Zmarła prawdopodobnie w 1903 r. po urodzeniu syna, Juliana. Dziecko wzięła pod opiekę ciotka Aniela z Sieprawia. On, zrozpaczony, u Matki Bożej w Kalwarii szukał pocieszenia i wsparcia. Chciał wstąpić do zakonu, by przez resztę życia służyć w jej sanktuarium. Nie wiedział jednak, że jako ojciec małego dziecka nie może tego uczynić. Kiedy wszystko się wyjaśniło, przełożeni klasztoru nie odesłali go z kwitkiem. Zaproponowali mu pracę w charakterze kościelnego. W ten sposób mógł służyć Bogu i jednocześnie zarabiać pieniądze na utrzymanie syna. Zamieszkał w małym pomieszczeniu, do którego wchodziło się z przykościelnego korytarza. Pokój przypominający bardziej klasztorną celę niż mieszkanie posiadał skromne wyposażenie. Było w nim łóżko, stół, krzesło, a na ścianie wisiał święty obraz. Światło wpadało do środka przez małe, zakratowane okienko wychodzące na krużganki. W ścianie był piec do wypieku opłatków (bo i to należało do obowiązków kościelnego). Sam musiał przygotować ciasto, a potem przy pomocy specjalnych form wypiekać opłatki. Z nich wycinano hostie i komunikanty. W pokoju był jeszcze duży kufer, a w nim „skarby” – ścinki opłatków i najczęściej olbrzymi, przepyszny, okrągły bochen wiejskiego chleba. Oprócz pokoju kościelny otrzymał do dyspozycji szopę (drewutnię) i ogródek, do którego wchodziło się z krużganków. Rosła w nim śliwa rodząca duże, dorodne owoce. Właśnie nimi, swojskim chlebem i ścinkami opłatków Andrzej Góral częstował swoje wnuki. Pokazywał im też, jak wypieka się opłatki. W klasztorze przepracował prawie czterdzieści lat (1903 – 1942). Był niezwykle pracowity, zawsze skupiony. Przełożeni klasztoru wyrażali się o nim z dużym uznaniem i darzyli zaufaniem. Także ludzie mówili o nim z szacunkiem.
Po względnie spokojnych, przedwojennych czasach, nadeszła noc hitlerowskiej okupacji. Coraz szersze kręgi zataczała działalność konspiracyjna. Jednym z miejsc, gdzie spotykała się początkująca konspiracja oraz zaufani, chcący posłuchać wolnego słowa z zainstalowanego potajemnie radia, poczytać gazetki czy ulotki, był pokój Andrzeja Górala. Także w szopie (drewutni) odbywały się tajne spotkania. Przechowywano tam m.in. materiały konspiracyjne. Gdy do klasztoru zgłosił się szukający pomocy młody człowiek ze Śląska, Andrzej Góral w porozumieniu z przełożonymi klasztoru, dał mu schronienie w swoim pokoju. Znał jego rodziców, którzy bywali na kalwaryjskich odpustach. Chłopak mieszkając w klasztorze był stopniowo wtajemniczany w działalność konspiracyjną. Okazało się to początkiem całego pasma nieszczęść. Pewnego dnia Ślązak zniknął. Wrócił 22 czerwca 1942 r. w towarzystwie gestapo. Zdradził wszystkich, z którymi miał kontakt. Aresztowano wtedy 27 wskazanych przez niego osób, w tym Andrzeja Górala. W tym czasie był akurat w kaplicy Matki Bożej, gdzie przygotowywał ołtarz do Mszy. Jak się okazało, czynił to ostatni raz… Przez pół roku po aresztowaniu przetrzymywany był na Montelupich w Krakowie. W styczniu 1943 r. przewieziono go do Auschwitz. Tu po odbyciu kwarantanny w bloku nr 20 trafił do bloku nr 15. Na skutek wyniszczenia głodem i wyczerpania, został przeniesiony do izby chorych w bloku nr 7. Dobity przez kapo zmarł między 2 a 8 lutego 1943 r. Odszedł w pobliżu święta Matki Bożej, która nie opuściła go do końca. Najpierw sam pragnął wstąpić do zakonu. Potem marzył, by służbie Bożej poświęcił się jego syn. Jego syn pragnienie przyniosło owoc. Bernardynem został syn jego prawnuczki.
Wanda Babicz Kalwaria Zebrzydowska
Od redakcji:
Nieco więcej światła na opisane wyżej wydarzenia rzuca opis aresztowania uwieczniony w kronice klasztoru. W tym samym czasie, co Andrzej Góral, aresztowany został ojciec Paweł Ryszka, mieszkaniec kalwaryjskiego klasztoru. Kronikarz zapisał: „22 czerwca został aresztowany przez gestapo ojciec Paweł Ryszka. Pochodził on ze Śląska i dość długo przebywał w klasztorze kalwaryjskim. Zajmował się młodzieżą, prowadził sodalicję młodzieńców złożoną przeważnie z uczniów i czeladników stolarskich oraz uczył religii w szkole podstawowej na Bugaju. Cieszył się wzięciem jako kapłan – młodzieżowiec. Powód jego aresztowania był następujący: Ze Śląska przyjechał pewien młodzieniec, którego rodzinę ojciec Paweł znał. Prosił o wyrobienie mu metryki na nowe nazwisko, bo potrzebuje jej do dowodu osobistego, by jako Ślązak ratować się przed poborem do wojska niemieckiego. Paweł wyrobił mu taką metrykę w parafii w Stryszowie, gdzie często jeździł z pomocą duszpasterską. Dzięki niemu ów młodzieniec zamieszkał w klasztorze u kościelnego – Andrzeja Górala, z którym czytywali prasę podziemną.
Po pewnym czasie został on zatrzymany przez policję niemiecką za jakieś przestępstwo. Znaleziono przy nim wówczas dwa dowody osobiste na różne nazwiska. Gdy go przyciśnięto, wszystko „wsypał”: kto mu to dał, u kogo mieszkał i co robił. W związku z tym aresztowano ojca Pawła, proboszcza ze Stryszowa, Andrzeja Górala, jego syna, który był sędzią, i szereg osób w Kalwarii. Niemcy przywieźli go, a on pokazywał wszystko, nawet worek sacharyny schowany w drewutni. Przebieg zaś aresztowania był taki: Rano policja niemiecka weszła do zakrystii, gdzie wikary, ojciec Florian, przygotowywał się do Mszy i kazała się prowadzić do ojca Pawła oznajmiając, że mają go aresztować wraz z Andrzejem Góralem. Ów kościelny, pan Góral, był właśnie w kaplicy Matki Bożej i przygotowywał ołtarz.
(…) Brat Damian, zakrystian, poszedł do kaplicy i szepnął kościelnemu, ażeby uciekał. Ten próbował wycofać się, ale już tam czekali na niego po cywilnemu i przeszkodzili w ucieczce. (…) Więźniów poprowadzili Niemcy do samochodu i wywieźli do Krakowa (…). Pawła zabrano w habicie, a w jego celi przeprowadzono rewizję. Mieszkanie zaś pana Górala znajdujące się przy wyjściu na krużganki zaplombowano… Żeby mu jakoś pomóc (…) i usunąć rzeczy obciążające, jakie mogły się tam znaleźć, przepchano przez zakratowane okno młodego chłopca (…), który zabrał to, co mogło obciążyć uwięzionego. Z tego względu w czasie rewizji, jaką Niemcy wnet przeprowadzili, nic nie znaleźli, ale pana Górala i tak nie wypuścili mając widocznie dość oskarżeń od tego, któremu zaufał. (…)
O śmierci ojca Pawła w Oświęcimiu, 2 lutego 1943 r., przyszło zawiadomienie ustne przez miejscowy posterunek granatowej policji. Podobne zawiadomienie otrzymały rodziny [aresztowanych – przyp. red.] w Kalwarii oraz okolicy (…). Jeden z młodzieńców wróciwszy po pewnym czasie z Oświęcimia opowiadał ojcu Florianowi, wikaremu klasztoru, że przebywał z ojcem Pawłem w jednej celi więziennej i był świadkiem jego śmierci. Gdy mianowicie kapo wołał, by więźniowie wstawali i nie mógł dobudzić ojca Pawła, uderzył go ze złością kijem w głowę i zabił (…). Dopiero po kilku tygodniach nadeszło urzędowe pismo, że ojciec Paweł zmarł z powodu ciężkiej choroby. Zginęli w obozie i inni zamieszani w tę sprawę. Nie wrócił proboszcz ze Stryszowa, ani nasz kościelny Andrzej Góral, ani jego syn. Takie to było nieszczęście związane z akcją pomocy zagrożonemu Polakowi (…)”.
Artykuł ukazał się w „Pielgrzymie kalwaryjskim” nr 52/2014.